Powroty To Wyzwania

  
Witam serdecznie, tak... jeszcze zyje, ha ha! Poważnie wzięłam sobie założenie, którego glownej teorii nie mogę opuscic za żadne skarby tego świata. Zyje, przeżyłam kilka nurtująco - frapujących przygod ale wciaz na nogach, o siłach i w pełni zaangazowania w role jaka mi postawilo życie. Wciaz jestem matka, ciocia, opiekunka, gospodynia domowa, samozatrudniająca się szefowa i tak... wciąż jestem walecznie usposobiona by toczyć walke z rakiem. Minelo sporo czasu od ostatnich moich wypocin. Tak naprawde nie wiem czy dobry to pomysl by wracac i opisywac szereg zachodzących u mnie przemian, zdarzeń i tego co najbardziej nieoczekiwane: niespodzianek życiowych. Uznalam, ze wypada i należy sie ten powrot wielu osobom, ktore byly ze mna od zawsze, ktore mimo wszystko nie zmieniły podejscia do mnie, ktore pokazały moc życzliwości, odwagi, nadzieji a nade wszystko oddaly sens mojej walce. Powrót jest moja przemiana ale nie o niej będę pisac. Pragnę glownie kierować to do tych, którzy są w podobnej potrzebie odkrywania lub tych, którzy w glebi serca walczą ze swoimi emocjami, przeżyciami i bog wie czym jeszcze. Nie zostawię Was... to nie sa tylko slowa przelane w postaci wirtualnych zapiskow czy obrazu na ekranie, to sa konkrety, życiowo uzasadnione sytuacje, zdarzenia, wypowiedzi, leki oraz wszelkie nieudogodnienia jakie niesie za soba walka. Z gory tez pragne nakreslic, iz nie bedzie melancholijnie, nie będzie sentymentalnie ale z cala pewnoscia tez nie bedzie romantycznie. Z wyuzdaniem też tutaj nie ma co przesadzać...

Przygoda zycia? Zacznę od faktów, które postawiły mnie w stan gotowosci ponad dwa lata temu w lutym 2020, tuz przed jaśnie pandemia i calym tym cyrkiem. W styczniu 2020 roku otrzymalam rutynowe wezwanie na cytologie. Pomyslalam, ach nie chce mi sie przeloze to za miesiac. Jednak cos mi podpowiadalo by zrobic to od razu, tak jak zawsze sobie powtarzam odpisz na te listy w ten sam dzień ich dostarczenia. Poczynilam kroki, umowilam wizyte na cytologie i cierpliwie na nia czekalam... cierpliwie czy nie czas tak zlecial a przy nadmiarze obowiazkow wrecz pedzil. Nastapil czas badania (koniec stycznia 2020), zatem kolejny krok to wyniki, ktore o dziwo przyszly w miare szybko. Z poczatku nie wierzylam co tam jest napisane. Chyba nie zrozumilama, pomyslalam. Rozpoczelam poszukiwania medycznych form zwrotu w sieci az doszlam do konkretow, ktore sama sobie juz na poczatku wyjasnilam. Zawsze jednak jest szansa bowiem jakis procent kobiet przechodzi to w fazie wirusowej (HPV) zas cala reszta to tylko adnotacja, ktora nie swiadczy o pojawieniu sie komorek nowotworwych. Nie bylam tym jakos specjalnie przejeta. Po porodzie cytologia wyszla dobrze zatem nie czulam presji by kontynuowac poszukiwania. Doszlo do kolejnego procedensu a wlasciwie badania, zwanego kolposkopia  i wowczas okarze sie jak stoje z prawda w tym temacie. Z gory nic nie zakladalam i wrocilam do swoich codziennych relacji z dziecmi, domem, praca i przygodami jakie planowalysmy z Marcelka (jak juz wiecie to jest moja siostrzenica a od 6 lat jest oficjalnie pod Nasza kuratela z prawami rodzicielskimi). Nikomu tez nie mowilam o obecnej sytuacji bo uwazalam, ze nic potwierdzonego zatem nie ma sie czym specjalnie chwalic. W tym okresie miotaly jednak mna jakies dziwne przeczucia i emocje, ktore wypychalam poprzez pozytywne wibracje, jak wiecie (bynajmniej Ci, ktorzy dobrze mnie znajla) sa moja mocna strona. Odwiedzila mnie tez moja Ania, jedna z tych zumbowiczek, ktore staly sie dla mnie czescia wielkij organizacji zwanej rodzina. Dla mnie przyjaciele i wazni ludzie sa jak rodzina. Ania... toczyla swoja walke z rakiem piersi a od roku wowczas przechodzila szereg wlasnych przygod z tym zwiazanych. Pamietam ten dzien bardzo dobrze, miala piekna chustke na glowie, przeszla juz swoja droge z chemia a owczas byla w trakcie mega mocy - radioterapii. Nie zapomne jak sie szeroko usmiechala i to bylo wystarczajace aby sie nie poddawac, zawsze zadbana z ta silna wola wrecz wymalowana na twarzy. Widzialam jednak tez cos innego w jej oczach - to samo widze w swoich codziennie od lutego tamtego felernego roku. Ania dla mnie byla wyzwaniem, nauka i pewnym doradca ale... tak zawsze to ale. Balam sie pytac by jej nie urazic, balam sie szerzyc wiedze na ten temat by nie zaglebiac sie i pograzac w negatywach. Balam sie tak jak i ona zapewne gdy odkryla swoja prawde. Zdecydowanie byl to dobry impuls i wibarcje w kierunku przyszlych zmagan.

Dwa tygodnie po wizycie Ani, znalam juz swoje wyniki, bylam po wsyztskich badaniach i rozpoczeto procedury wdrazania leczenia. Czy plakalam? Wtedy nie. Czy sie balam? Nie az tak bardzo. Czy mialam wsparcie? Na tamta chwile bylo mi zagwarantowane.

Tuz przed urodzinami mojej Marceli znalam szczegoly leczenia, znalam wszelkie procedury a mimo to z usmiechem, energia i mega potencjalem urzadzilam dziecku urodziny. Byly jak zawsze dekoracje, posilki, tort, kartka, nastroj i niespodzianka. Bylismy we czworke i czulam, ze przejde przez to nie okazujac zbednych emocji przede wszystkim dzieciom. Chodz nie ukrywam, ze partnera tez chcialam uchronic przed ewentualnymi niedospozycjami, zwiazanymi z choroba. Tylko, ze ja nawet jak mam okres czy migrene nikt tego inny nie odczuwa, nie dramatyzuje - bez obrazy ale niektore z was drogie Panie robia z tego pokaz egzorcyzmow jakich malo, niektore w zyciu nie odczuly chyba silniejszych emocji lub wykanczajacych sytuacji - tych zyciowych. Zatem zmierzałam do zacierania sladow by nikt nie rozpoznal kiedy boli, kiedy mi zle, kiedy potrzebuje pomocy i wsparcia. UWAGA!!!! To jest najwiekszy blad jaki popelnilam juz na samym poczatku. Nigdy tego nie powielajcie. Jestesmy silne, my kobiety ale to, ze poprosimy o pomoc lub damy sie porozpieszczac nie oddaje kszty czci naszej slabosci. To nie jest slabosc - slabosc to jest wpakowac w siebie kolejna tabliczke czekolady, lub zapalic papierosa bo sie obiecalo samemu sobie, ze juz tego sie nie zrobi. Slabosc to ekwiwalent uzaleznien. Wtedy szukamy pomocy jak juz jest bardzo zle. Ja nawet jej nie szukalam w tamtym okresie...

Zapowiedziany precedens leczenia ulegl zmianie w wyniku oficjalnej pandemii. Czas oczekiwania sie wydluzal, nie wiedzialam na co liczyc, co robic. Nikt z rodziny ani znajomych nie wiedzial, nawet moj partner caly czas uwazal, ze to z pewnoscia jednorazowe wizyty itp, ze nic tam nie ma powazniejszego. Czasami czulam sie jakby to bylo takie nic jak tak mowil, jakby to byly jakies wyssane z palca tresci a ja ide na rzeź bo tego chce. Nie tego pragna uslyszec chore na raka osoby, nie takich reakcji potrzebuja. W zamian milo by bylo usiasc i pogadac o alternatywach, o skutkach, planie jak i co ogarnac, zapytac co mam robic kochanie, gdy bezie zle, jak Ci pomoc, powiedz mi od razu abym byl przygotowany. Jak dzieci do tego ustosunkujemy. To jest wazne!!! To jest ku.... WAZNE!!! A takze czas razem, wspolny film, kapiel dla partnerki, od tak przytulic, doksztalcic sie w roli potencjalnego opiekuna. TO JEST BARDZO WAZNE!!! W moim przypadku, nie nastpil taki czas az po dzien dzisiejszy. 

Zapewne chcecie wiedziec jaka byla diagnoza pierwsza. Po kolposkopii, czyli pobraniu materialu do biopsji z szyjki macicy (u mnie zawalona byla lewa strona szyjki) komorki podlegaja badaniom laboratpryjnym. Wynik przyszedl jednoznaczy, stanowil zestawienie komorek nowotworowych oraz ich rozsianie na danym obszarze, Zrobiono mi w miedzyczanie pierwszy PETscan a w pierwszej kolejnosci (zdarzyli to poczynic jeszcze przed pierwszym lockdown) usuniecie komorek nowotworowych metoda LLETZ (link gdyby ktos mial ochote poczytac jak to wyglada, przebiega i jakie sa skutki uboczne). Zabieg ten mial na celu wyeliminowac wszystkie tkanki nowotworowe aczkolwiek nie wiedziano wowczas jak gleboko one zalegaja. Bo to nie byl guz, ktory mozna bylo usunac, nie cos co dalo sie wyciac razem z cala macica lub/i innymi organami. To musialo przecierz byc cos innego bo ja nie jestem zwykla.... ha ha! Kolejny raz czytajac informacje jedynie bralam pod uwage dobre wiesci. Takich bylo coraz mniej a ja szykowalam sie na moja pierwsza radioterapie. Niestety w ramach akcji pandemia COVID-19 wszystko sie przesunelo w czasie, strach mnie nie oblecial ale rozpoczely sie etapy przekazywania informacji najblizszym. Jak mozecie sie domyslac moja cudowna rodzicielka byla zdruzgotana - sama przeszla chorobe nowotwrowa wiec dokladnie wiedziala z czym sie musze liczyc. Oczywiscie od inne strony przekaz byl jasny i klarowny, ze wszystko powinni mi wyciac bo to nie ma sensu i tak jestem za stara juz na kolejne dzieci a przecierz dwa lata temu urodzilam malam  Tego typu komentarze uznalam za niepotrzebne i zbagatelizowalam ich wplyw na moje samopoczucie.  Zle zniosly przekazane wiesci moje, dwie, serdeczne przyjacilki, ktore sa tak daleko a wowczas poczulam, ze pragne je miec przy sobie. Nie wiedzialam na co liczyc, co mnie czeka, jak to wszystko sie bedzie odbywalo. Az jeden telefon zmienil moje podejscie. Oznajmiono mi, ze to juz czas, ze rozpoczyna sie radioterapia. To juz. W gruncie rzeczy nie balam sie tego bo z opowiadan i tresci zawartej w sieci nie jest to straszny proces. I nie byl... do czasu gdy rozpoczeto mi podawac chemie... Powiem wprost. Nikomu nie zycze przez to przejsc mimo, ze wieksozsc osob uwaza, ze jestem mistrzem w maskowaniu bolu i okazywaniu prawdziwych emocji. To ma ogromny zwiazek z tym co sie przechodzi, a tym samym jaki wplyw na nas wywiera owy proces w pozniejszyc etapach zycia o ile dane jest ci pociagnac ta sielanke dalej. Na domiar zlego pojawily si eproblemy z prawa piersia, jakies guzki, zmiany itp. Nawet sobie nie wyobrazacie... inaczej te z Was, ktore to przeszly w pelni swiadome sa scenariusza jaki nakreslam teraz - przez co przechodze. Ach, od tak znalazlam w dziwnym polozeniu guzka wielkosci pilki golfowej i wybuchlam placzem tak przerazliwym, ze nie pamietam kiedy i jak sie uspokoilam. Zapewne jedna z dziewczynek zapukala do lazienki i koniec lamentu zamienil sie w zdrowe podejscie do sprawy. Musialo tak byc. 

Zrobiono szereg badan, usg, biopsje. Strach byl przez jakis czas moim serdecznym przyjaciele. Tak sie z nim zakumplowalam, ze nie chcial mnie opuscic. Czekajac na wyniki zdalam sobie sprawe, ze jedynie mentalnie wykoncze sie a to z pewnoscia nie zagwarantuje szczescia moim dzieciom. Z piersia niby dobrze, nic tam nie ma, tylko moga pojawiac sie zrosty po zle przeprowadzonym drenarzu w miesiac po porodzie. Ha... pamietam wszak ten niby zabieg, bez znieczulenia z rurami w piersi jakby mnie mieli cwiartkowac na czesci. Bol poprodowy nie rownal sie z tym w zadnym stopniu. Efekty odczuwam do dzis. Mialam zal do siebie wtedy bo nie moglam karmic malenkiej niewiasty, ktora sprowadzilam na ten swiat ale widocznie tak nowe mamy maja, tak postrzegaja ta madczyna waznosc priorytetow. Najwazniejsze bylo dla mnie znoszenie wszelkich niedogodnosci w imie tego co mialo nastapic. Tyle, ze ja nie wiedzialam co nadchodzi, kiedy uderzy i z jaka sila... Dzis nie boje sie tego, nie boje sie faktu, iz wszystko mnie od srodka rozpieralo z nadmiaru ''emocji'' bowiem to nie bylo dla mnie priorytetem. Wartosc znaczenia choroby docenia sie wowczas gdy sam sie przez nia przewlecze czlowiek. Nie co inaczej na to spogladam. Wrecz z nieco stoickim i zrownowazonym spokojem a to dlatego, ze jak ma sie w domu dwie dziewczynki, ktore zawsze mogly na Ciebie liczyc i nagle staja przed tragicznym w ich oczach wyrokiem dla ich opiekunki, rodzicielki i matki. To mnie dobilo, wrecz wbilo w ziemie doslownie i najmocniej. Jeszcze tak niedawno (rok 2017) wpajano mi niemoznosc zajscia w ciaze i ryzyko poronien ze wzgledu na moje Hashimoto i niedoczynnosc tarczycy, potem z czasem pojawil sie polimorfizm i mase innych rzeczy. I kto by pomyslal - zyje zdrowo, je zdrowo, prowadzi sie... w miare zdrowo ha ha! Postawiono diagnoze, wprowadzono leczenie, ciaza ksiazkowa porod juz mega z innej bajki, raczej horroru i ryzyko jakie ponioslam rodzac mala. Tak, oznajmiono mi woz albo przewoz. Albo potomek bedzie skrzywiony albo ja... padlo na mnie! I dobrze, bo bym sie nie pozbierala. Choroba jak i co gorsza strata dziecka dla rodzica, dla matki to najgorsza strata. To co zachodzilo po ciazy i porodzie dawalo powoli sygnaly, ze cos sie rozpoczyna, ze formuje sie ''gadzina'' - tak nazywamy nowotwor z dziewczynkami. Ale bylam przy nich, z nimi, obok w razie potrzeby plus mase obowiazkow i praca. miesiac po porodzie (niecaly) wrocilam do cwiczen i prowadzenia klas. Czlowiek musi sie motywowac i zyc ta motywacja w przeciwnym razie przegra walke nie o byt a o zycie. Teraz juz to wiem, teraz doskonale rozumiem zyc a nie przetrwac!!!

Chemia nie powinna byc tematem tabu, zatem powrocmy do tego okresu. Nie mowie, ze moze zrobic sie zaraz dosc krytycznie bo sama mam lzy w oczach piszac Wam prawdziwa relacje kobiety, ktora to przeszla, doswiadczyla a w miedzyczasie dostala tak po dupie, ze w najgorszych snach sie nie spodziewalam takich zwrotow akcji. Pierwszy wlew ''dawki mocy'' brzmi kuszaco. Przyzwyczailam sie do wenflonow, igiel i probowek, do tego, ze zawsze cos sie dzieje, ze pekaja zyly, ze nie mozna sie wkloc. Nowe doswiadczenia po pierwszych cyklach rozbrajaly mnie na bierzaco. Wspominano, ze moze byc zimno lub goraco, ze moge wymiotowac, nie miec apetytu i kilka innych objawoow. Jak na zlosc... nie, tak mialo byc bo mowia, ze Bog wie kogo jak doswiadczac - wszystkiego doznalam w nadmiarze. Nie etapami, stopniowo. Z grubej rury wszystko na raz albo po kilka dni w toku. Byla ciekawa zabawa yum bardziej, ze niedoczynnosc i Hashimoto dokuczaly swoimi wlasnymi symptomami. Te dwie choroby wlasnie tak sie rzadzily w moim organizmie, ze doprowadzily do zaburzen ale o tym moze nie teraz.  Na chemie jezdzilam sama, nie mozna bylo wowczas nikogo ze soba zabrac do towarzystwa. Nikt ci nie poczytal, nie powkurzal, nikt za reke nie potrzymal ani nie podal kubelka gdy cie mdlilo albo bralo na mega wypociny. Sala z kilkoma fotelami, niezbyt wygodne albo sama juz nie czulam zadnego komfortu, pustkami swiecace bowiem mase kobiet przez pandemie odmowilo przyjmowania chemii. Siedzisz w tym pomieszczeniu z ta piekielnie mocna dawka przedluzajaca ci zycie i myslisz.... za duzo, za czesto, za intensywnie. STOP!!! Uswiadamiasz sobie, ze nie tego chcesz, planujesz cos dla siebie ale i dla nich, tych dwoch istotek, ktore czekaja w domu na Ciebie by sie przytulic, by ci powiedziec jak wazna jestes. W ramach tej mojej akcji na rzecz samej siebie zaczelam prowadzic zapiski co przydaloby sie wdrozyc by bylo nam milej podczas tych ciezkich dni. Tak naprawde nie wiedzialam co mnie czeka po chemioterapii, po kazdej wlewce. Szlachetna godzinie i 45 minut - wchodzi jedna z moich ulubionych pielegniarek. Delikatnie przecina pepowine miedzy mna a nowym dzieckiem, z ktorym ponownie mnie polaczy za tydz lub dwa. Okazuje sie, ze wyniki sugeruja zwiekszyc czestotliwowsc, otrzymuje leki, suplementy, wytyczne i wykaz symptomow plus numery telefonow w razie powaznych zagrozen zycia. Nawet nie slucham, chce isc do domu, chce przytulic sie do dzieci, one na mnie czekaja. Tak bardzo chce juz z nimi tam byc. Odczekuje chwilke, zasypana informacjami, wiadomosci pelno glownie od mamci i przyjaciolek. Pol godziny pozniej jestem na parkingu i juz wiem, ze bedzie nieciekawie. Boli mnie brzuch, czuje kosci jakby mi sie przesuwaly, miesien kazdy dyktuje co innego. Mam nogi jak z waty, czuje mrowienie i zarazem kolatania serca plus wirujace obrazy w glowie. Trans. Miejscowka w aucie ta sama - nic sie nie rusza. Wlaczam swoje ulubione kawalki, wczuwam sie w muzyczny rytm, odczekuje chwilke a potem przekrecam kluczyki w stacyjce i ruszam. Szpital jest kawalek drogi ale latwej i w miare zielonej. Pod domem wybucham placzem, zaciskam piesci z bolu ale bardziej tego emocjonalnego. Ocieram lzy, chowam je pod stylowymi okularami od Fredzi (dziekuje za wszystko co dla mnie zrobilas) i w myslach krzycze 'cycki w gore'' jak zawsze Mrozowa mowi. Jestes silna i dasz rade, dalam!

W domu czekaja dwie istoty, ktore tak tula, tak caluja jakby mnie nie bylo wieki. I to wlasnie jest MOTYWACJA!!! Tak przewaznie wygladala kazda moja podroz po chemii, bylo ich sporo, byly dluzsze i krotsze w zaleznosci od decyzji calego zespolu lekarskiego. Bylo mase sytuacji podbramkowych, zabiegow, implantow podskornych, wstrzykiwania hormonow, sterydow itp. Mase dializ, wlewow dozylnych, chemii. Moje cialo ulegalo zmianom, nie jadlam a puchlam. Czulam kosci a wygladalam jak swinka. Stracilam chec na kazdy posilek, nic mi nie smakowalo. Na skorze zaczely sie pojawiac dziwne plamy, znamienia sie powiekszaly, nogi przybieraly postac osaczonych przez pajeczyny. Migreny bywaly dwa razy silniejsze, tarczyca dawala sie mega we znaki, tracilam grunt pod nogami a potem szybko lapalam oddech o stawalam na nogi. Mocniejsze dawki chemii odebraly mi nie tylko apetyt ale i wlosy... to byl kolejny wazny etap w mojej podrozy. Tracilam wlsoy nie tylko na glowie. Pozbawiono mnie estetyki brwi i rzes a kolezanki pocieszaly wizja pernamentnego makijazu. Do dziś mam wyrzuty, ze dzieci widziały te akcje zwrotne miedzy zabawa a szybkimi wypadami do łazienki na ''melanz'' albo zacieranie śladów nadmiaru krwi po... zabiegach. W tym wszystkim nie mogę pominąć kilku ważnych osób, które uczyniły ten okres moim dzieciom ciut lepszy. Zagwarantowały zabawę, gdy ulana po pachy potem wlewalam w siebie dawki mocy. Kalino odgrywasz do dziś znaczaca role w zyciu obu moich corek, opiekowalas sie nimi gdy szpitalne wizyty pochlanialy moj czas. Edyto, Ty sprawilas, ze sie smialy i zapominaly przez chwile o tym jak zle wygladam i sie czuje. To Ty mi obcielas wlosy gdy zaczynalo byc ciezko, gdy placki lysizny dawaly znaki, ze to juz czas, ze to juz ten moment. Bylo im ciezko... ale dzielnie zniosly dziewczynki kazde doswiadczenie. Przyjely do swiadomosci kolejny etap rozgrywek. I nie ma znaczenia, ze jedna nie miala jeszcze 2 lata a druga jako 11 latka borykala sie z tym czym nie powinna. Zagwarantowalam jej kolejne obawy. Marcelko nie z premedytacja to uczynilam ale ty juz to wiesz. Boisz sie do dzis, ze mnie stracisz. Nie znasz biologicznego ojca, matka urzadzila ci pieklo na ziemi, pozbawila dziecinstwa a teraz ja zagwarantowalam Ci kolejny epizod jak zyc by przezyc. Obie staramy sie do dzis temu zapobiedz, my zyjemy - nauczylas mnie tak wiel i dzieki Bogu moglam tez cie czyms obdarzyc, wiedza, zaufaniem, prostym bytem, wypadami, przygodami i moglabym tu wyliczac. To Ty, Marcela widzialas (widzisz) najwiecej. To Ty pod drzwiami czekalas az wymiotuje, przynosilas wode, cieple napoje, nakrywalas kocem gdy bylysmy same po mojej chemi czy zabiegach. To Ty, dziecko moje zajmowalas sie mlodsza siostra, pomagalas mi przebrac posciel gdy ja zakrwawilam lub zabrudzilam wymiocinami. To dzieki Tobie sie nie poddalam, pokazalas malej jak wazne jest byc przy drugiej osobie, jak wazna jest OBECNOSC, namacalna, nie tworcza i wybiorczo zorganizowana tylko ta zyczliwa, prawdziwa, z serca wyplywajaca. Chcecie wiecej? Kiedys opisze jej bolaczki, jak z perspektywy dziecka jest to wszystko postrzegane.

Jak juz wspomnialam chemioterapia i mase innych zabiegów przyniosła skutki, Przerzucili mnie na radioterapię. W miedzyczasie w osobistym życiu nie bylo juz tak pieknie a raczej coraz gorzej. Nie wszyscy radzą sobie az tak dobrze. Doszedl długotrwały remont łazienki i ogrodu  a ja naprawde bylam ZMECZONA!!! Nie było dla mnie czasu, miejsca czy możliwości by ta chorobe przejść bez niespodzianek, by dać się rozpieszczać. Udalo mi sie wiele zorganizować, dzieci nie były zaniedbane, mialy obiady, wychodne na spacery a Marcela przystąpiła nawet do Komunii Świętej. Udalo mi sie mame z tata ( Slwek, zeby bylo jasne, ten, ktory mnie wychowal, nauczyl wiele i dal siebie na tacy a nie moj biologiczny) sprowadzic na dwa tygodnie. Ale szczerze mówiąc pierwsze spojrzenie, pierwszy uścisk i wyraz twarzy znaczyl więcej niż milion slow. Tego nie da sie od tak opisać... wysiada Twoja rodzicielka z samochodu, nie widziałyście się prawie rok, masz raka, nie masz włosów, nosisz śmieszne turbany a ona widzi wszystko: smutne oczy, szara cere, zranione serce, zaniedbana dusze. Dramat dla matki, która nie wie jak pomóc. Jest, chodz na chwilke, na czas jakis. I to ma znaczenie. Od razu zaznaczam wazna rzecz. Jesli kiedykolwiek będziecie w sytuacji podobnej do mojej nie wprowadzajcie choremu na raka lub nie wyrazajcie na to zgody - ludzi, którzy nie znaja jej/jego/Ciebie tak jak Ci, ktorzy moga wniesc naprawde wiel, samym byciem obok. Nie oferujcie pomocy chorym na raka jesli nie jestescie w stanie zrozumieć ich prostych potrzeb, Taka osoba nie otwiera sie przed Toba na co dzień a ma to uczynić w trakcie brania chemii? Pomysl... My chorzy na raka potrzebujemy zrozumienia, empatii ale nie współczucia, troche rozpusty i zapasu chusteczek. Wystarczy zwykłe trzymanie za rękę, opowiadanie lub wspominanie fajnych przygód. Smieszna komedia nawet jesli sie zaśnie... osoby, której na tyle zaufać by sie przy niej rozbierzesz, odkrujesz cialo zbite bolem, zmasakrowane zabiegami i chemia. Tego potrzebujemy a czasem świętego spokoju, dlugiego snu, bycia samym, leżenia, bycia tu i teraz, nie zważając co nastapic moze za dwa dni lub tydzień, czy nastanie jutro dla Ciebie poranek. Tak ku przestrodze jesli znow wyrazisz opinie ''przecierz bylem''.

W tym okresie, mimo, ze w pelni wypelnionym ruchem i wycieczkami w gronie rodzinnym, tzn dziewczynki, dziadkowie i ja doszlo do wielu zmian na tle moich pogladow a tym samym przeobrazac zaczelam sie w kogos, kim juz dawno byc powinnam. Zrozumialam wiele, dotarlo do mnie jescze wiecej. Moje zycie osobiste totalnie sie rozsypywalo a w miedzyczasie dowiedzialam sie, ze kolejna, piekna duszyczka zachorowala a druga opuscila Nasz swiat. Pierwsza na chwile obecna jest pod kontrola, po operacjach, udalo sie bez chemii, rak piersi nie wybiera, nie losuje, zdarza sie, dopada w najmniej oczekiwanym momencie. A jeszcze tak niedawno sie widzialysmy i cieszylam sie, ze nic nie znalezli w mojej piersi gdy Ona wlasnie odkryla, ze w jej dzieje sie za duzo. Dziekuje Michelle za fale pogody ducha, radosc i Twoje corki, dzieki ktorym tak wiele zdolalam pojac. Ta druga istota nie miala tyle szczescia mimo walecznego usposobienia - Karen, spoczywaj w pokoju wiecznym, dziekuje Ci za ogrom zartow, emocji i Twoich marzen. Moze i to banalne ale teraz nie cierpisz, nie odczuwasz tych namiastek okrucienstw choroby.


Pamiętam jeszcze jeden, dosc wazny epizod z życia mojego podczas tej podróży, bo ciągnie sie on dla nas obu Agato po dzień dzisiejszy. Odwiedziłas mnie, nie znając szczegółów choroby. Umowilysmy sie na sesje zdjeciowa z dziewczynkami, za ktora Ci bardzo dziekuje. Zrobilas mi tym gestem piekny prezent. Rozmawialiśmy o wielu sprawach a potem Ty sama doświadczasz cholernie nieprzyjemnego tematu, jakim jest rak. Pieprzony, k...sko złośliwy i frapujący wariant choroby. 

Pod koniec wakacji przeszlam kolejna brachyterapię a potem kilka innych zabiegów. Zdarzylam zapoznac sie z kilkoma kolezankami z kolejnego cyklu chemii, ktora znow rozpoczeli mi podawac. Nazywalysmy sie ''chemo buddy'' i byly to naprawde ciekawe doznania. Wesole anegdotki z mlodszymi i starszymi kobietkami o wszystkim z kubelkiem pod broda. Do Swiat Bozegonarodzenia pozegnalam dwie z nich, mlodsze, ktore byly ponoc juz zdrowe a jednak odkryto u nich nawroty. To byl cios, bylam na pogrzebach ale to nie jest dobry pomysl jesli samemu borykasz sie z problematyka nowotworowa. Bardzo zly... ale czlowiek chce byc tam z jednej strony, pomoc w jakis sposob rodzinie i pozegnac sie. Przed Bozym Narodzenia takze i ja dostalam wiesci - doktor mnie uznal za 'cancer free' a swiat zawirowal i czulam, ze teraz juz tylko moja tecza bedzie rosla w sile, zapelniajc zycie kolorami. W polowie marca 2021 badania kontrolne ponownie wykazaly zmiany ale ponoc nie byly juz tak znaczace jak te sprzed roku. Kwiecien jednakze potwierdzil obawy lekarzy i przeszlam kolejne zabiegi ale nie bylo mi to ani na reke ani w glowie by tym sie zajmowac. Od stycznia tego samego roku pochlonely mnie problemy zdrowotne mlodszej coreczki a fakt, ze miala podejrzenie najgorszego o maly wlos nie doprowadzilo mnie do wlasnej zaglady. Walczylam uparcie o zdrowotna opieke nad nia, ganialam po szpitlach, poruszalam wszystko by dotrzec prawdy. W miedyzczasie dostalam chemie doustna i nieco energii mi zaczelo braknac. Doszla tez przekladana sprawa w sadzie o pelna adopcje Marceli - myslalam, ze to ZA wiele jak na mnie sama, za duzo tego. Wtedy podnioslam sie i samej sobie obiecalam, ze to jest moj rok, moj rok i wywalcze wszystko dla siebie, dla nich, dla dzieci, ktore mnie najbardziej potrzebuja. Walka byla strategicznie przeprowadzona. Miedzy moimi wizytami i chemia doustna gwarantowalam mentalne wsparcie starszej corce, ktora wrocila do szkoły bo potrzebowała tego jak wody a profilaktyka, i leczeniem mlodszej uzyskałam stabilne poczucie przynaleznosci do tego swiata. Pasmo nieszczesc nioslo kolejne zniwa a resztkami sil tworzylam wokolo otoczke poczciwie silnej kobiety. Udowadnialam samej sobie, ze pokonam ta ''gadzine'' w czynach, akcjach i jakosci czasu jakim obdarowywalam pociechy. Po kazdej radioterapii zabieralam je na wycieczki, pakowalam prowiant, potrzebne rzeczy i w droge. Wtedy nasluchalam sie jak nieodpowiedzialna matka jestem. Onkolog jak i caly zespol uwazali, ze to dobre, to nie chemia tylko juz radioterapia, ktora nie miala mnie uziemić tylko dac moc, przekazac energie do dzialania. Nie rozumiem podejscia niektorych osob ''dobrze wygladasz, jezdzisz z dziecmi, jestes na chodzie to nie moze byc az tak zle'' - to boli, k...zwa mega boli. Co ten ''ktos'' wie jak sie czuje, jaka walke w srodku prowadze, jak ciezkie bywaja noce a nawet dnie, jak narzady odmawiaja posluszenstwa a pamiec plata figle. Co ten ''ktos'' moze wiedziec skoro nawet nie zna przebiegu choroby, zabiegow, chemii czy radioterapii. Ale z gory zalozylam, ze to moja wina bo powinnam lezec w lozku, wygladac mega zle, nie miec na nic sil. Nic bardziej mylnego. Kiedy bywalo i jest ciezko - niczego nie da sie ukryc, widac to w oczach, gestach, slychac po glosie. Kto potrafi rozroznic ta dramaturgie odczuc wie, rozumie, kojarzy, widzi! W tej kwestii byc moze stalam sie powiernikiem kilku osob, ktore wiedzialy, ze zrozumie przez co sami przechodza. Ciesze sie, ze napisalyscie dziewczyny. Mimo, ze kazda z walk jest inna i na rozny sposob wplywa na Nasze samopoczucie, odczucia i czyny. W gruncie rzeczy zrozumialam, ze sila, z ktora sie tak ''obnosze'' nie zagwarantuje mi dalszych sukcesow bo niektore czynniki zycia osobistego sprowadzaly ja do pzoiomu zerowego, wyniszczaly jej moce a regeneracja trwala czas jakis mimo natychmiastowego powstania. I wiecie co? Ta sila wyszla mi bokiem gdy zrozumialam, ze nie udzwigne wiecej i poczynilam kroki w kwestii proszenia o pomoc. Nie jest to latwe gdy zawsze Ciebie o to proszono, gdy to Ty bylas ta ochocza i waleczna Xena, w slusznej sprawie niosaca pomoc. Teraz role sie odmienily a na wysokosci zadania staneli najblizsi z otoczenia. Mialo to znaczenie i ogromny wplyw na moje kolejne etapy leczenia. Gdy zaczelam mowic na glos, gdy wrecz wykrzyczalam sobie ta moja niedole, piekne duszyczki, cudowne anioly splynely zyczliwie podajac swoje dlonie do pomocy. Przygarnelam kazdy gest, nie balam sie prosic, cieszyly mnie takie fale dobrego serca, nawet gdy tak blisko mnie rozgrywalo sie moje male pieklo, gdy za wszystko mnie krytykowano i smiano sie z kazdego pomyslu. Bo nie chcialam nic za darmo, bo ciezko pracowalam, bo szukalam pomocy wsrod alternatywnych srodkow. Chcialam zyc pelnia jak zawsze i czynic to po dzien dzisiejszy. Dostalam szanse, wykorzystalam jej tworcza sile. Nie moge powiedziec, ze sie nie udalo bo dzieki wsparciu jakie otrzymalam i kolejnym zabiegom, wlewkom i naturalnym suplementa normuje sie wreszcie moja sytuacja zdrowotna. Tego sobie bynajmniej zycze.

Tak naprawde, ta sile obudzilam w sobie po wizycie Agnieszki. Kobieta przeszla swoja hisorie zycia i walke, tyle ze uwazam gorsza bo prowadzila ja dla swojej coreczki, w imie jej ciezkiej choroby. Tak wlasnie sie poznalysmy. 
Odwiedzila mnie przed wyjazdem na Majorke, jej zycie uleglo zmianie i bardzo mnie to cieszylo. Widziala jednak jak moje ULEGLO przemianom, jak ja sama zmienilam sie. Zmotywowala mnie a bylo mi to potrzebne jak nigdy. Dzieki Tobie rozpoczelam cos dla siebie, odkrylam, ze warto prosic o pomoc. Dziekuje! 
  
Powiadają, ze ból porodowy zapominasz w chwili ujrzenia pociechy. Tak to jest swiadome i ma sens. Jednak bolu w trakcie lub po chemii, zabiegach, operacjach nie da sie zapomniec bo nic ci tego nie jest w stanie wynagrodzić. Mysle, ze nie jest to tak do konca zdefiniowane przez wszystkich pacjentów. Mam inne doswiadczenia bo chcialam je miec, chciałam to przejsc po swojemu. Cala ja, niezalezna indywidualistka z pelna para i gotowością do zycia. Immunoterapia, drogie suplementy oraz terapia grupowa jak i indywidualna powoli przywracają mnie na tor, na tor mojego życia - nowego, bardziej świadomego. Tarczyca nigdy nie odzyska swoich właściwości, guzki powstałe prawdopodobnie w wyniku efektów ubocznych chemii oraz wysokiego poziomu stresu sa pod obserwacja - nie ma złośliwych komórek rakowych. Moje organy powoli wracają do normy, kwestia wdrażania posiłków do diety. Gospodarka hormonalna obecnie jest normowana sterydami, hormonami w postaci implantów podskórnych. Moja szyjka macicy od dwoch lat targata emocjami, zabiegami i gadzina rozlana w tkankach - wierze, ze to wszystko zanika. Czuje to! Wierze w to, ja to wiem!!!

Wpis dedykowany przede wszystkim wojowniczkom, mojej cudownie zaangazowanej mamie, przyjaciolka i Wam drogie dziolchy, ktore poruszylyscie niebo i ziemie aby bylo mi lzej, lepiej, bym docierala blizej celu. 

Pozdrawiam


M









Popularne posty